Drogosze - Dönhofstädt (gm. Barciany). „Pałac królewski” i 365 okien, których nie ma
: 30 wrz 2025, 20:14
Przy większości opisów pałacu w Drogoszach zaczyna się od tego samego: to niby jeden z „pałaców królewskich”, a do tego ma 365 okien, 52 pokoje, 12 kominów i 4 kolumny – cała symbolika kalendarza zaklęta w murach. Brzmi pięknie, ale z rzeczywistością ma niewiele wspólnego.
Owszem – kominów jest dwanaście, kolumn cztery. I na tym się kończy. 365 okien? Nie ma mowy. Kiedyś policzono: 191. Żadne 365. Ale wróćmy do „królewskości”. Co to właściwie znaczyło? „Pałacem królewskim” nazywano prywatną rezydencję arystokratyczną, w której monarcha mógł zatrzymać się w trakcie podróży służbowej – z kancelarią i całym dworem. To był wówczas oficjalny adres głowy państwa. A że władcy, polując, sypiali w różnych dworach, leśniczówkach czy na plebaniach – to inna sprawa. Tam byli prywatnie, nie „na robocie”.
W Prusach takich rezydencji były trzy: Słobity (Schlobitten), Kamieniec (Finckenstein) i Kamenka/Каменка (Friedrichstein). Wszystkie leżały na trasie między Berlinem a Królewcem – bo właśnie o to chodziło: władca miał gdzie przystanąć w drodze do drugiego najważniejszego miasta państwa. Drogosze? One na trasie nie leżały.
No dobrze – powie ktoś – ale Friedrichstein też „nie po drodze”, bo 15 kilometrów od Królewca. Tak, ale pełnił inną funkcję: był królewską rezydencją podmiejską. Każdy monarcha musiał mieć swoją „odskocznię” od miasta – jak Poczdam dla Berlina, Wersal dla Paryża, czy Wilanów dla Warszawy.
Skąd więc pomysł, że Drogosze też są „królewskie”? Ot, proste. Bywał tu Fryderyk Wilhelm IV. Ale prywatnie. Na jego cześć nazwano nawet Pokój Królewski – obok Pokoju Chińskiego, Teatralnego czy Pompejańskiego. Po wojnie nowi mieszkańcy usłyszeli coś piąte przez dziesiąte, a że pałac był największy i ocalał – został „królewski”. Potem przyszły internety i mit się utrwalił.
Mało tego, w PRL-u Drogosze miały się nawet nazywać „Jagiellonowo”. Bo wiadomo – tu zawsze Polska była. Są jeszcze inne ładne bajki na temat tego miejsca, które można równie szybko rozbroić. Ale o kolejnych mitach innym razem.
Owszem – kominów jest dwanaście, kolumn cztery. I na tym się kończy. 365 okien? Nie ma mowy. Kiedyś policzono: 191. Żadne 365. Ale wróćmy do „królewskości”. Co to właściwie znaczyło? „Pałacem królewskim” nazywano prywatną rezydencję arystokratyczną, w której monarcha mógł zatrzymać się w trakcie podróży służbowej – z kancelarią i całym dworem. To był wówczas oficjalny adres głowy państwa. A że władcy, polując, sypiali w różnych dworach, leśniczówkach czy na plebaniach – to inna sprawa. Tam byli prywatnie, nie „na robocie”.
W Prusach takich rezydencji były trzy: Słobity (Schlobitten), Kamieniec (Finckenstein) i Kamenka/Каменка (Friedrichstein). Wszystkie leżały na trasie między Berlinem a Królewcem – bo właśnie o to chodziło: władca miał gdzie przystanąć w drodze do drugiego najważniejszego miasta państwa. Drogosze? One na trasie nie leżały.
No dobrze – powie ktoś – ale Friedrichstein też „nie po drodze”, bo 15 kilometrów od Królewca. Tak, ale pełnił inną funkcję: był królewską rezydencją podmiejską. Każdy monarcha musiał mieć swoją „odskocznię” od miasta – jak Poczdam dla Berlina, Wersal dla Paryża, czy Wilanów dla Warszawy.
Skąd więc pomysł, że Drogosze też są „królewskie”? Ot, proste. Bywał tu Fryderyk Wilhelm IV. Ale prywatnie. Na jego cześć nazwano nawet Pokój Królewski – obok Pokoju Chińskiego, Teatralnego czy Pompejańskiego. Po wojnie nowi mieszkańcy usłyszeli coś piąte przez dziesiąte, a że pałac był największy i ocalał – został „królewski”. Potem przyszły internety i mit się utrwalił.
Mało tego, w PRL-u Drogosze miały się nawet nazywać „Jagiellonowo”. Bo wiadomo – tu zawsze Polska była. Są jeszcze inne ładne bajki na temat tego miejsca, które można równie szybko rozbroić. Ale o kolejnych mitach innym razem.